19 cze 2012

NARÓD PŁACZE A SAM JEST SOBIE WINIEN

Po meczu z Grecją postanowiłem nie pisać więcej o Euro w Polsce i na Ukrainie, ale doszedłem do wniosku, że odpadnięcie naszej reprezentacji z turnieju to jednak jest wydarzenie i wymaga choćby krótkiego komentarza. 

Jestem kibicem piłkarskim i akceptuję naszą kadrę narodową taką, jaka jest. Nie obchodzi mnie czy bramki strzela chłopak z Czarnego Lądu, podania rozdziela facet z kraju kawy, a dostępu do naszej bramki broni Francuz o polskich korzeniach sięgających kilku wieków wstecz. Ważne, że wszyscy grają lub grali dla nas. Tyle, że istotne jest również jak grają lub raczej jak powinni grać. Może i zaangażowania im nie brakuje, ale ileż można biegać jedynie samą chęcią biegania?


Ktoś powie, że kiedy emocje wchodzą w grę i człowiekowi zależy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, to potrafi dokonać rzeczy niemożliwych. Tylko czy przypadkiem gra sercem nie stoi w sprzeczności do gry rozumnej? To jest właśnie tak, jak się czegoś bardzo chce. Nie zawsze wychodzi, bo emocje są zwykle złym doradcą. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej, bo u podstaw takiej postawy biało-czerwonych leżą powody, o których się nie mówi.

Oprócz tego, że nasi kopacze z rzadka wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności, to ten marny los (zajęcie ostatniego miejsca w grupie) zgotowali nam również kibice, dziennikarze i inne osoby kształtujące opinię publiczną, rzekomo będące autorytetami w dziedzinie futbolu. Przed meczami Polaków rozmawiałem z wieloma ludźmi, słuchałem audycji radiowych, oglądałem programy informacyjne w TV, śledziłem wpisy na portalach społecznościowych. Optymizm bijący z ekranu telewizora czy laptopa był porażający, przytłaczający i w końcu żenujący. Na jakiej podstawie my, Polacy, zbudowaliśmy ten optymizm? Bo jesteśmy gospodarzami imprezy? Bo traciliśmy mało bramek w meczach towarzyskich, kiedy żaden z naszych przeciwników nie grał na poważnie? Bo mamy w kadrze Lewandowskiego i Błaszczykowskiego, jedynych grających lepiej niż solidnie? A może dlatego, żeby naszych piłkarzy dodatkowo zmotywować? Dać sygnał, że naród wierzy w sukces, czyli co najmniej wyjście z grupy. Każdy z powyższych argumentów był do przyjęcia jeszcze w momencie, gdy matematycznie liczyliśmy się w walce o ćwierćfinał. Nie wypadało mówić inaczej, teoretycznie wszystko mogło mieć znaczenie. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, czytaj: sprawiedliwa. Tak naprawdę sukces mógł nam dać jedynie pech któregokolwiek z przeciwników, bo - jak można było zaobserwować - my szczęściu nie potrafiliśmy pomóc.

Balon był pompowany bez ustanku na kilka tygodni przed rozpoczęciem Euro i pękł z hukiem zaraz po końcowym gwizdku w meczu z Czechami. Remis z Grekami na otwarcie imprezy obwołany został porażką, o czym szerzej piszę w poście Na początek remis. A może porażka?. Parafrazując jego tytuł, po meczu z Rosją można by zapytać: remis czy zwycięstwo? Takiej euforii, jak po remisie z naszymi wschodnimi sąsiadami, nie widziałem i nie słyszałem już dawno. Po tym meczu balon otrzymał podwójną porcję dodatkowego powietrza i wystarczyło go jedynie dotknąć, aby nic z niego nie zostało. Dodatkowo, balon bez wątpienia był produkcji chińskiej, bo gra naszego teamu narodowego trąciła tandetą i wyglądała trochę tak, jak praca chińskich robotników przy produkcji podrabianych butów sportowych - przypadkowo zebranych do kupy, którzy wprawdzie pracują z zaangażowaniem, ale bez kwalifikacji, a co za tym idzie również bez właściwego efektu. Druga połowa meczu obnażyła wszystkie słabości naszych piłkarzy, ukryte w pierwszej części dzięki... Czechom, których remis satysfakcjonował. Kiedy w przerwie nasi rywale poznali wynik z pierwszej połowy meczu Rosja-Grecja (0:1), w drugiej odsłonie zaczęli grać "swoje", czyli normalną piłkę na przyzwoitym, średnim, europejskim poziomie. Naszą ekipę to przerosło, myśleli, że wszystko, na co stać było Czechów, widzieli w pierwszych 45 minutach. A oni się zwyczajnie nie przemęczali i dopiero, gdy zaszła potrzeba ataku, nie pozostawili naszym złudzeń. Futbol generalnie nie jest sprawiedliwy, ale w tym przypadku końcowa tabela odzwierciedla właściwy na ten moment układ sił. Nie można naszych piłkarzy winić za to, co grają i jak grają. Ani trenera, bo przecież tak krawiec kraje, jak mu materiału staje. Zbyt wygórowane nadzieje i niczym nie poparta wiara w sukces spowodowały taki, a nie inny wynik oraz przekonanie, że jest to narodowa klęska. A dlaczego nie nazwać tego po prostu porażką i wskazaniem naszego miejsca w szeregu?

Dziś z turniejem pożegnała się także Ukraina i tam nastroje też są podobne. Tyle że w pełni uzasadnione, bo tak naprawdę naszych wschodnich sąsiadów z Euro wyrzucił sędzia asystent stojący przy linii końcowej boiska, który nie zauważył, jak piłka całym obwodem przekracza linię bramki Anglików. Nie widział lub nie chciał widzieć - nieważne. W każdym razie remis w tym momencie meczu, przy wyniku 0:1 w spotkaniu Francji ze Szwecją, porwałby Ukraińców do szalonego ataku, który mógłby się skończyć strzeleniem kolejnego gola i wydarciem Francuzom z gardła, wydawałoby się pewnego, ćwierćfinału. Rozgoryczenie jest tym większe, że ukraińscy kibice naprawdę mogli być dumni z gry swojej drużyny, która w tak trudnej dla nich grupie do końca walczyła o awans i w ostatnim meczu grała zdecydowanie lepiej i ładniej dla oka niż ekipa angielska. Niestety, okrutny los pokarał Ukraińców najpierw błędem własnym, a potem błędem sędziego. Zabójczy zestaw pomyłek, który nie mógł pozwolić na to, aby choć jeden z gospodarzy turnieju dalej w nim uczestniczył.

Istnieje w świecie stereotyp Polaka-pesymisty. Niezadowolony z pracy, z życia osobistego, ciągle chce więcej i nie pozwoli innym osiągnąć tego, co on sam by chciał. Skąd zatem bierze się ten optymizm wśród nas w trakcie trwania różnych wydarzeń z udziałem polskich sportowców? Przecież za 2 lata, jeśli nasi piłkarze cudem wywalczą awans do Mistrzostw Świata w Brazylii, śpiewka będzie ta sama - polska reprezentacja murowanym kandydatem do medalu! A potem znów wielki zawód i tak wkoło Macieju, nigdy nie nauczymy się mierzyć sił na zamiary. No więc skąd ten optymizm od (sportowego) święta? Ano z wielu targających nami, jako narodem kompleksów, które chcemy zaleczyć tym jednym, wyczekanym i wymodlonym na kolanach sukcesem. Imprezy sportowe typu Euro 2012 są doskonałą okazją do tego, aby wreszcie móc się pokazać i udowodnić światu, ze od nikogo nie jesteśmy gorsi, a możemy być nawet lepsi. Żadne inne wydarzenia (gospodarcze, polityczne, kulturalne) nie mają takiego zasięgu i tylu odbiorców, co imprezy sportowe. Zatem tylko za ich pośrednictwem, za jednym zamachem możemy zwrócić na siebie uwagę całego świata. To jest ten moment, w którym można zaistnieć i zabłysnąć. Szansa, której nie można przeoczyć i zaprzepaścić. Dlatego właśnie wierzymy, bezgranicznie i bezrozumnie dajemy się ponieść emocjom, które - jak uczy sportowa historia XXI wieku - często są pierwszym powodem naszych "klęsk narodowych".