20 mar 2014

A CIEBIE CO DZISIAJ USZCZĘŚLIWIA?

Słuchajcie, podobno oprócz dnia wiosny i wagarowicza obchodziliśmy dzisiaj dzień szczęścia, a ja zupełnie przypadkiem znalazłem grafikę ilustrującą moje szczęście. Gimby, single, środowiska LGBT i Prawdziwi Polacy nie zrozumieją, ale trudno.

Nie dla nich historia mojego szczęścia :) 


5654 f4b8


Okej, może nie siedziałem w barze, udając porzuconego faceta, ale porzucony rzeczywiście byłem. Tyle, że nie piłem.







Zauroczenie, wszystko robimy razem, chodzimy za rączkę, ona to moje powietrze, ja to jej wyśniony rycerz na białym koniu i tylko szukamy okazji żeby zaliczyć kolejnego ślimaka. Standard.








Nie było żadnych granic i żadnego świata poza nami. Nikt i nic nas nie mogło rozdzielić. Nawet stół.





Kominka nigdy nie miałem, ale nie był potrzebny żebyśmy mogli się rozgrzać.
Co innego wino. Wino zawsze było. Tokaj albo Fresco.




Pierwsze wspólne śniadania były dziwne. Nigdy nie wiedziałem czy kawa, czy herbata. Szklanka czy kubek. Masło czy margaryna. Chleb czy bułka. Jajko czy jajecznica. Mleko czy śmietana do tej kawy. A może lubi kakao?

Nigdy nie wiedziałem.


I nigdy nie lubiłem ciętych kwiatów. Bo więdną, więc lepiej w doniczkach albo wcale.

Albo czekoladki, wtedy i ja skorzystam.

Ech, 10 lat temu człowiek nie myślał tak przyziemnie.


Nie chciałem się oświadczać. Nie dlatego, że jej nie kochałem, ale wydawało mi się to zbędne. I drogie.

No, ale podobno kobiety to lubią. Planowanie panieńskiego, ślubu, dzieci, domu...

Więc kupiłem i dałem.





Wiem, że to może niezbyt męskie marzenie, ale chciałem, żeby wesele odbyło się nad jeziorem.

I dopiąłem swego.

Wprawdzie mało komu chciało się iść kilometr, żeby zamoczyć stopy, ale jezioro było.







Z pierwszą córką bywało męcząco, bo nie umiała jeść, mówić i chodzić. O spaniu też zapomnij.

Nie tak miało być. Musiał minąć rok zanim usiedliśmy tak, jak ci państwo na obrazku.

Na pięć minut.

Ale te pięć minut dzisiaj dawało nadzieję na sześć jutro.




W końcu dziecko zrozumiało, że sen to nie jest najgorsza rzecz na świecie.

Niestety zasypianie z dorosłymi weszło jej w krew i do dziś jedno z nas zalicza cowieczorny zgon.

A zaległości łóżkowo-filmowe rosną.






Czasami to jedyne wyjście, żeby zmyć z dziecka obiad, który wbrew wszystkim prawom logiki zawsze trafiał nie tam, gdzie trzeba.











Siedzi! Siedzi!

Mniejsze ryzyko przydepnięcia!

No i większe możliwości zabawy z kimś, kto zrozumiał w końcu, że tyłek służy do siedzenia.

Przynajmniej u dziecka ;)






Chodzi! Biega! Skacze!

Lodówkę poznało wcześniej, więc wie, gdzie tatuś trzyma piwo. Wystarczy przynieść, a tata zajmie się resztą.

Serio, to jest moment, w którym dziecko wreszcie zaczyna pomagać (przynieś to, podaj tamto), umie zająć się sobą i powie, gdzie boli.

Bezcenne.



Jeden z najprzyjemniejszych momentów w życiu każdego ojca - bierzesz stwora "na barana" i jesteś dumny, że trzyma pion. Cieszy się, że w końcu jest duży, nie marudzi, że bolą nogi, a ja idę swoim tempem i mogę wreszcie zrobić coś szalonego, coś czego nie robiłem od lat... 

Wziąć żonę za rękę ;)




Pierwszy rodzinny obiad w Ikei - takich chwil się nie zapomina.




Ups... Drugi złoty strzał. Poimprezowy, ale kontrolowany ;)

No i powrót do przeszłości.


Z reguły się nie udaje, bo żonka robi obiad, dwie małe oglądają bajki i mój powrót nie jest wydarzeniem najwyższej rangi.

Ale zdarza się, że wszystkie trzy rzucą się naraz i TEN MOMENT robi mi dzień. No popołudnie, powiedzmy.



Czasem ojcu więcej nie trzeba.....



Trochę ich tu za dużo, ale kto wie, co się wydarzy. Nie mam jeszcze syna, ale nie mam też takiej potrzeby.

Zresztą, póki co nie chcę wracać do widoku sutków w ustach niemowlaka i chcę nacieszyć się tym, co mam.

A raczej KOGO mam.