25 lut 2014

HISTORIA PEWNYCH PRZEPROSIN

Uwaga, temat z cyklu: MOŻNA? MOŻNA. Mój ulubiony.

Akcja dzieje się jakieś trzy tygodnie temu. Korzystając z faktu, że znajomi przyjechali na weekend do Pzn, postanowiliśmy zaliczyć jakieś wyjście. Na dobry początek padło na bilard. Zadzwoniłem, zarezerwowałem, idziemy, gramy. Niestety ledwie kilka minut, bo nasze kobiety (tak, wiem - ale nie było opcji, żeby zostawić je w domu ;) koniecznie chciały udowodnić, że nie są gorsze.
Zgodziliśmy się, ale żeby taka sytuacja za często się nie powtarzała, kumpel zaproponował dziewczynom darta. Nie protestowały, więc poszedł do baru, wziął lotki, wpłacił kaucję.

Zapowiadał się naprawdę piękny wieczór i nic nie zwiastowało burzy.
I tęczy, ale to później.

W trakcie jednej z wielu przerw, najpewniej na siku, spuściliśmy z oczu nasze lotki. Jedynie kątem oka udało mi się dostrzec kręcącą się koło naszego stolika barmankę, która - jak się potem okazało - zgarnęła nasze lotki, a po drodze jeszcze kilka pustych szklanek. Okej, i tak już nie chciało nam się grać.

Po godzinie uznaliśmy, że spadamy i idziemy gdzieś, gdzie mają parkiet i didżeja. Podchodzimy do baru, co by uregulować rachunek i odebrać kaucję za lotki.

Nie chcę zanudzać was całą rozmową, ale domyślacie się że nie chciano oddać nam pieniędzy. Bo nie mamy lotek. Kumpel początkowo był spokojny, ale kiedy babki zza baru z każdą kolejną sekundą coraz bardziej były przekonane o swojej racji - kolega z każdą kolejną sekundą coraz bardziej przypominał Hulka. W końcu, totalnie już poirytowany i - z jego punktu widzenia - niesłusznie skompromitowany, wyszedł z knajpy. Sprawę zwrotu kaucji dokończyłem ja - odzyskałem to, co nasze (a raczej jego) i też wyszedłem.

Spotkaliśmy się na zewnątrz, a ja oczywiście zgarnąłem opierdol. Jego żona też nie do końca trzymała jego stronę i jej też się dostało.
Jemu nie zależało na kasie, a na zasadach - mają oddać siano, a reszta gówno go obchodzi. Miał rację, bo - patrząc z boku - cała ta akcja ocierała się o zwykłe cwaniactwo, żeby nie powiedzieć oszustwo, żeby nie powiedzieć kradzież. Z drugiej strony - ja i jego połówka byliśmy nastawieni na odzyskanie kasy jakkolwiek, byleby tylko stamtąd wyjść. No i zrodził się konflikt.

Mediacje się nie powiodły, więc kumpel oświadczył, że nie ma ochoty na żadną imprezę - zawinął się i poszedł do domu. My za nim, bo atmosfera siadła i już nikt nie miał na nic ochoty. A jeszcze w trakcie naszej bilardowej rywalizacji liczył na nocne małe co nieco z żoną... Ech, bywa.

Minęła doba - kumpel pisze na fejsbuku:

PRZEPRASZAM.


Nie to, że spadłem z krzesła, ale w szoku jestem do dziś. Szczerze mówiąc od lat nie słyszałem tego słowa wypowiedzianego w innym kontekście niż "sorry, masz ognia?". A należało mi się nie raz i nie sto. Tyle, że ja nie będę za nikim łaził, fochał się i wypominał, bo raz, że to nie w moim stylu, a dwa że TA OSOBA dobrze wie, że zchrzaniła. Tylko boi się do tego przyznać.

Mieliście tak? Zgaduję, że milion razy. Na palcach jednej ręki możemy policzyć, ile razy w życiu przeprosiła nas własna matka albo własny ojciec (ogólnie rodzina, bo siostra czy brat też nie są lepsi). Większość ludzi nigdy nie usłyszała i nie usłyszy "przepraszam" od swojego przełożonego. Większość klientów czegokolwiek i kogokolwiek również nie zna tego słowa, bo zasada "klient nasz pan" nigdy się nie zdewaluuje. Większość wykładowców na uczelniach uważa, że z racji swojej pozycji są nieomylni, więc pojęcie przeprosin za cokolwiek w ich myśleniu po prostu nie istnieje. Większość facetów i kobiet w związkach ma z tym problem, bo raz odpuścisz (przeprosisz, przyznasz się do błędu, dasz buziaka) i jest po tobie, więc lepiej rzucić fochem lub talerzem. Albo jedno i drugie.

Dlatego tak bardzo jestem zdumiony słowami mojego, jak okazuje się, najlepszego kumpla. W czasach, kiedy "przepraszam" odbierane jest przez społeczeństwo jako czyjaś miętkość i porażka, on potrafi szczerze przyznać się do swojego mało eleganckiego zachowania, mimo że mógłby iść w zaparte i wybronić się tak, że nie miałbym do niego żadnych pretensji. Szacun, tyle że...

...szanować kogoś za to, że potrafi przeprosić to tak, jakby podziwiać człowieka za to, że sra do kibla. No nie, bo to jest abecadło. Serio, jeśli ja nie mam z tym problemu, kumpel nie ma problemu i parę innych osób na świecie też nie ma z tym problemu, to znaczy, że jednak można.

Ktoś przeciw?