Takie niby nic, ale już któryś raz media mi donoszą, że coś się dzieje na "popularnym portalu społecznościowym" albo każą czegoś szukać na "popularnym portalu aukcyjnym". Wszyscy wiedzą o co chodzi, a jednak żadne konkrety nie padają. Normalnie bym to zlał, ale usłyszałem o aukcji charytatywnej prowadzonej na tym "znanym portalu" i z ciekawości wszedłem na...
eBay.
Sorry, musiałem. Czepiam się, ale nie rozumiem idei skrywania wiadomej nazwy wiadomego portalu w nie wiadomo jakim celu.
Allegro już od dawna nie jest tylko serwisem aukcyjnym. To miejsce, z którego codziennie korzystają miliony ludzi tutaj i zagranicą. Jak z komunikacji miejskiej. To z jednej strony ogromny, wirtualny megasłup ogłoszeniowy, z drugiej potężna galeria handlowa, takie Złote Tarasy internetu. I jak wszystko, ma swoją nazwę.
Teoretycznie twór słowny pt. "popularny portal aukcyjny" jest spoko, bo i tak wiadomo o co chodzi. Tylko po co? Bo reklama?? Jakoś nigdy nie słyszałem, żeby koncert znanego brytyjskiego artysty odbywał się w znanym klubie na warszawskim Solcu, a spotkanie ze znanym autorem znanej książki w salonie znanej sieci sklepów z multimediami na Marszałkowskiej. Jasne, że można...
Tyle, że jak dotąd nikt nie odkrył w takim nazewnictwie większego sensu. Co więcej, niektóre media nie mają problemu z nazywaniem facebooka facebookiem. Bo i on, i Allegro to nie są już tylko brandy, a rzeczywistość w której żyjemy. W dowodzie mam, że urodziłem się w Poznaniu, a nie stolicy Wielkopolski. Nie mieszkam też na trzeciej planecie od Słońca, bo mieszkam na Ziemi. Tak samo używam fejsa, a nie "wiadomo jakiego portalu".
Czy za to jest jakaś kara?
NaTemat.pl - wiecie, taki "znany portal opiniotwórczy" - też ma podobny fetysz i kocha dawać tytuły w stylu: "znany bloger / dziennikarz / polityk krytykuje coś tam". Tylko to trochę inna para bamboszy, bo w ich przypadku znany nie zawsze oznacza "znany" i nazwisko mogłoby zepsuć plan. Ale to szczegół.
Wiecie, ja nie mam problemu z synonimami czy kwiecistymi opisami. Przeciwnie - super, że ktoś ma na tyle bogate słownictwo, że chce się tym chwalić. Ale wszystko zależy od kontekstu.
Drażnią mnie, na przykład, tacy pseudopuryści językowi, którzy przy kobiecie boją się powiedzieć "dupa". Bo nie wypada. Zrobią pauzę i wymyślą jakąś słabą alternatywę, zamiast być po prostu sobą. W końcu kobieta też człowiek i generalnie słowo "dupa" czy "zajebiście" dawno przestało być wulgarne. Oczywiście wszystko wina mediów (i Tuska), bo przyzwyczajają nas do takiego języka. Ale my to akceptujemy, więc nie udawajmy wielce zgorszonych. Są w życiu sytuacje, w których MUSISZ nazwać rzecz po imieniu i jak chcesz kogoś po męsku kopnąć w tyłek, to raczej kopniesz go w dupę a nie w pupę.
Wniosek? Dupa dupie nie równa.
I dlatego możesz mówić jak chcesz. Czyjeś "cztery litery" możesz nazwać poprawnie i grzecznie lędźwiami, siedzeniem, tylną częścią ciała albo nawet kością ogonową. Twój wybór. Ale miej świadomość, jak bardzo ważny jest kontekst i jak bardzo "śmieszne" i sztuczne może się okazać to, co powiesz.
Bo niezależnie od wszystkiego, wszyscy cenimy naturalność.