16 sie 2013

ETHAN HAWKE NIE POSZEDŁ NA KOMPROMIS I PRZEGRAŁ


Jest w Nocy oczyszczenia moment, pewna scena, która rozegrana bardziej życiowo, kompletnie zmieniłaby obraz i dalszą część filmu. Mówiąc "życiowo" mam na myśli logicznie, realistycznie, bardziej ludzko. Bo dla mnie nie ma nic gorszego niż film, który próbuje pokazać jakąś realną wizję świata (trochę naciąganą, ale wcale nie niemożliwą) i w tej rzeczywistości usadza postaci, które zachowują się jak nie-ludzie.

- uwaga spoiler -

Chodzi o sytuację, w której mąż i ojciec rodziny wysłuchuje żądań szefa ekipy przeprowadzającej Czystkę. Informuje go, że jeśli nie odda mu do egzekucji bezdomnego murzyna, to zrobi egzekucję na całej rodzinie. Tyle, że nyga gdzieś się w tej ogromnej rezydencji schował i wcale nie ma ochoty wychodzić. Cała rodzinka szuka, ale oczywiście nie znajduje. Ekipa sprzątająca wchodzi zatem na chatę i uzbrojona w maczety robi tradycyjną rozpierduchę.

- koniec spoilera -

Widzicie już ten dysonans? Może jestem tanim frajerem, może mam myślenie samotnej babci-emerytki kupującej garnki na pokazach, może wyglądam na prostytutkę, która stojąc na wylotówce czuje się bezpiecznie. Ale. Ja bym kolesia z tą maczetą wpuścił - niech sobie sam szuka murzyna. Albo szukajmy go razem - w końcu oboje chcemy, żeby opuścił ten dom. Pójdźmy na kompromis. Mamy ten sam cel.


To nie jest tak, że gdyby w filmie rzeczywiście do takiego precedensu doszło, to cała reszta nie miałaby sensu. Hej, byłoby nawet lepiej, bo kolejne sceny byłyby mniej przewidywalne.


Ale, ale - dlaczego jako ludzie tak rzadko decydujemy się na najprostsze rozwiązania? Chciałbym wierzyć w to, że na te najprostsze najtrudniej wpaść, ale to nie to. Stawiam raczej na ludzki egoizm, który nie dopuszcza w swojej filozofii myślenia o kompromisie. A przecież ludzkość nigdy nie wykształciła i nie wykształci prostszego sposobu na łagodzenie wojen i konfliktów niż właśnie kompromis. A do rozwiązywania codziennych, międzyludzkich problemów - jak znalazł.

Tylko dlaczego to zawsze jest ostateczność?

Dlaczego ludzie najpierw walczą, żeby potem i tak się dogadać? Albo żałują, że jednak się nie dogadali? Bez sensu, coś co powinno być punktem wyjścia, jest traktowane jak zło konieczne, porażka i w ogóle najlepiej się napić. A to jest tak cholernie proste i tak bardzo logiczne - jeśli ja chcę czekoladę, a ona mleko, to kupmy czekoladowe mleko. Albo mleczną czekoladę. Widzicie? Tu nawet nie chodzi o pomysł, który jest do bani, ale o to, jak szybko mi to przyszło do głowy. Ważne, żeby iskra nie przerodziła się w pożar. Który i tak zostanie ugaszony, ale po co go wzniecać?

"Wchodź pan - znajdziemy czarnucha, wy sobie go zaszlachtujecie, a my w spokoju dopijemy winko"

Gdyby Ethan Hawke tak podszedł do sprawy, to zakładając, że celem jest tylko pan bezdomny, żaden dramat by się nie wydarzył. Filmu pewnie też by nie było, ale nieistotne, bo ja przenoszę tę scenę do naszego świata. W 9 na 10 przypadków możesz przewidzieć, co się wydarzy - wystarczy odpowiednio zareagować. Ja na zdanie z początku akapitu wpadłem momentalnie, instynktownie pomyślałem o jakimś rozsądnym kompromisie. Ethan wybrał walkę, która skończyła się tak, jak się skończyła - raczej na tym nie zyskał.

Czasem po prostu musisz zrobić ten jeden krok w tył, żeby zrobić dwa do przodu. Czasem po prostu inaczej się nie da i nie ma sensu forsować swojej wizji świata tylko dla własnej satysfakcji i dumnego odbicia w lustrze. Bo kompromis to nie to samo co kompromitacja, a ludzie często te pojęcia mylą. Choć czasem rzeczywiście tak to wygląda, jak nie umiesz się dogadać. Ale to się wtedy nazywa "frajerstwo", a kompromis z frajerstwem nie ma nic wspólnego - to zawsze jest najlepsze wyjście z sytuacji, bo nie zamyka za sobą żadnych drzwi, a lekko uchyla nowe.


A jak z Waszym podejściem? Kompromis zawsze i wszędzie? Czy walka na całego niezależnie od konsekwencji?