1 sie 2013

DZIĘKI PENISOWI FACET NIE MUSI BYĆ OJCEM?


Daleka metafora, ale po kolei. Ostatnio w internetach małe zamieszanie wywołał tekst Tattwy o kobietach, które niekoniecznie godzą się na mechaniczne usadzanie ich w roli matek. Temat niby oczywisty i nie powinien wywołać większych kontrowersji, ale jak zwykle - są LUDZIE i ludzie. Różne poglądy, różne perspektywy i choć nigdy nie jestem za ferowaniem ostatecznego wyroku na postawie tylko swojego zdania, to w tym wypadku istnieje jedna, słuszna racja - ludzie o sobie decydują sami. Kropka.

Ale wstęp ma służyć jedynie nawiązaniu do innego tematu. Bo abstrahując od teorii, że kobieta musi mieć dziecko, bo inaczej jest a) niekobieca, b) niespełniona, c) niedojrzała, d) wszystkie odpowiedzi prawidłowe, to dlaczego społeczeństwo posiadło tę mądrość tylko w stosunku do kobiet? Dlaczego tylko kobietom wpiera się, co robić powinny, do czego są zdolne, co mogą, a czego nie i jaką rolę muszą pełnić? Dlaczego kategoryzuje się i szufladkuje kobiety, a facetów pomija?

Kobieta - musi dać mężczyźnie potomka. MUSI, bo a,b,c,d - jak wyżej. A jeśli da, to skaże się na wieczny (tak, kilkanaście najbardziej produktywnych i kreatywnych lat życia to wieczność) żywot matki-siedzącej-w-domu, wychowującej, gotującej, piorącej i prasującej, sprzątającej i ogarniającej cały ten domowy burdel. I tego się od kobiety powszechnie wymaga, kiedy ta nawet nieopatrznie i zupełnie nieświadomie wpuści do swego powolnego jajeczka, żywy i rezolutny plemnik. Ten jeden kilkusekundowy i czasem niewiele znaczący moment, buduje piramidę kolejnych ról i kobiecych obowiązków, podczas gdy rola mężczyzny pozostaje nienaruszona - bo to on sam decyduje, co dalej. Może zostać, może odejść i nikomu nic do tego. Zakładające jednak ten optymistyczny scenariusz, spójrzcie co się dzieje dalej.

Zostaje. Już na samym starcie ma alibi, bo wcale nie musi zarabiać na rodzinę. Choć powinien, ale walka kobiet o równouprawnienie doprowadziła do sytuacji, że o rodzinne być albo nie być z powodzeniem może dbać również ona, kobieta. Ok, raczej jednak facet ogarnia temat i jakiś pieniądz do domu przynosi. Ale nikt od niego tego nie wymaga - to się albo dzieje, albo nie i wtedy mamy patologię w postaci ojca-pijaka pod sklepem. Nic to, najważniejsze że kobieta najpierw spełniła się jako ciężarna, a teraz "spełnia się" jako matka. Być może pięciorga dzieci z mężem-samo-dno, ale kogo to obchodzi. Są młode? Są.

Facetom od urodzenia jest łatwiej w życiu. Facet najczęściej dopiero na pierwszym roku studiów dowiaduje się, co to takiego miotła, do czego służy garnek i że trzeba go potem umyć. Facet rzadko wynosi z domu cenną informację, że kobieta nie jest wielofunkcyjnym robotem kuchennym, pralką automatyczną czy bezworkowym odkurzaczem. Jeśli od faceta nie wymaga się tak podstawowej odpowiedzialności za jego najbliższe otoczenie (czytaj własną dupę), to wymóg bycia ojcem brzmi co najmniej jak śmieszny, ale jednak żałosny mem internetowy.

Dobra, ale czy facet w ogóle powinien być ojcem? Znak nakazu w tym wypadku nie występuje, zresztą nikt też tego od niego nie oczekuje. A może już nawet jest czyimś ojcem, ale wcale o tym nie wie. Who cares, bycie ojcem nie jest dla przeciętnego mężczyzny priorytetem i nikt nie próbuje mu tak tego przedstawiać. Słyszeliście kiedyś, żeby ojciec / dziadek / babcia maglowali syna czy wnuka o to, kiedy zamierza spłodzić potomka? Kiedy, kiedy, kiedy, kiedy?! Dziecko dla faceta jest jedynie konsekwencją pewnych wyborów. Kobietom się wmawia, że to ich życiowy cel. Nieważne gdzie, nieważne z kim. Ważny efekt, ważna etykietka "prawdziwej, pełnowartościowej (jak mleko) kobiety".

Mówi się, że facet powinien założyć rodzinę, postawić dom i obok jakieś drzewo (dąb? osika?). Ja póki co mam rodzinę, ale nikt mnie nie wypytuje o własną chatę (taką, którą sam wybuduję) i czy cokolwiek sadziłem. Według tego schematu mężczyzna ze mnie żaden. A już na pewno niepełnosprawny mąż i ojciec. Tyle, że nikt nigdy mi tego nie wypomniał. Może dlatego, że to tylko stereotyp, uproszczenie roli dorosłego mężczyzny w życiu.

A czym innym jest konieczność urodzenia dziecka, jak nie próbą generalizowania roli i pozycji kobiety w społeczeństwie? Jak nie uproszczeniem i powielaniem stereotypów? Czy naprawdę największe znaczenie ma fakt, kogo natura wyposaża w macicę? Czy to dlatego kobieta zobligowana jest do bycia matką? Bo ma do tego lepsze warunki? Bo nie ma wyjścia i nie może zrzucić tej odpowiedzialności na faceta? To trochę za mało.

Bo jeśli ja posiadam penisa (a posiadam), to nikt mnie nie zmusza do produkowania nieskończonej liczby dzieci, mimo że przecież mam takie możliwości. Nie dążmy do tego, by kobiety zaczęły masowo podwiązywać sobie jajowody ze strachu przed rodziną i koleżankami. Wywieranie presji zazwyczaj daje skutek odwrotny do zamierzonego i żeby nie doszło do tego, że kobieta niby chce, próbuje, stara się, ale dobrze wie, że w ciąże i tak nie zajdzie. Przecież nikt nie śmie skrytykować "bezpłodnej" dziewczyny.