Miałem to zrobić już dawno, ale jakoś się nie składało. A to ważny i przyjemny temat, bo dotyczy jedzenia. Nie takiego zwyczajnego a zdrowego, bezemulgatorowego, ekologicznego żarełka, które miałem okazję degustować jeszcze przed wielkanocą. I trochę mi wstyd, że Tygiel pokazuję wam dopiero teraz, przyparty trochę do muru, bo już w ten czwartek startuje kolejny.
Bo Tygiel to takie małe targowisko z regionalną żywnością od masarza, serowara, pszczelarza i gospodyni domowej. To druga taka inicjatywa w Poznaniu, bo co sobotę na placu Bernardyńskim odbywa się Zielony Bazar i jest to taki większy odpowiednik Tygla. Ja znalazłem tam miejsce dla siebie - obok kiełbasy, szynki, parówki, boczku, wędzonki, potem serów z dziurami, bez dziur, pleśniowych delikatnych i tych intensywnych, śmierdzących, aż po słoiki z gotowymi wyrobami (obłędnie smaczny żurek) i przetworami (powidła śliwkowe, najlepsze jakie jadłem). Wszystko do bólu naturalne. Tak jak sami sprzedawcy i tu duży plus właśnie dla nich za to, że nie liczyli mi ile towaru im zjadłem degustując każde ich dzieło po kolei.
Ok, tyle wstępu. Teraz foty.
Spodziewałem się raczej jakiegoś namiotu, ale Tygiel odbył się w kameralnej REformie - pierwszym w Poznaniu centrum projektowania i renowacji mebli, i... odzieży od młodych projektantów (to z ich fanpejdża). Brzmi dość tajemniczo, ale REforma to bardzo młody lokal (wystartował 23 marca) i pomysły dopiero się rodzą.
To całość. Stoję obok drzwi wejściowych a za mną już tylko ściana. Mówiłem, że kameralnie.
Pan Marek Grądzki wytwarza tak dobre sery, że nawet ja - zdeklarowany antyfan serów 'śmierdzących' - poprosiłem o jeszcze jeden kawałek. I jeszcze jeden, i kolejny... Poza tym pan Marek hobbystycznie prowadzi bloga, a zawodowo gospodarstwo agroturystyczne, gdzie sobie te swoje serki produkuje i przy okazji zaprasza na serowe warsztaty kulinarne. Plus oczywiście pobyt w samym gospodarstwie, więc ja się zastanawiam nad takim spędzeniem jakiegoś majowego weekendu.
Przy braciach Zdziarskich - właścicielach Rolmięsu - zatrzymałem się najdłużej bo... Zresztą sami widzicie, słowa są zbędne. Nie dałem rady przetestować każdego mięska, ale te które próbowałem - klasa. Kupiłem od nich kawałek tradycyjnej szynki 40 zł za kg. I to była jedna z najtańszych opcji choć kusili mnie też szynką w rodzaju parmeńskiej - podobno lepszej od oryginału, bo nie śmierdzi. Ale za 105 zł więc tym razem odpuściłem.
Więc wziąłem - dwa słoiki eko-żurku za 8 zł jeden i prawdziwie wiśniowy sok z Gryszczeniówki za 4. Soczek dobry, czuć że niepolepszany, ale bez szału. Za to żur - polecam bo jest wybitny i porównywalny chyba tylko z tym od mojej teściowej. A z tej przetwórni pochodzą jeszcze najlepsze w tej galaktyce powidła i masa różnych innych dżemów, które też muszą trzymać poziom.
Drugi Tygiel odbędzie się już w ten czwartek, w tym samym miejscu. Pewnie się przejdę, ale głównie po to, żeby zapytać organizatorów o plany na najbliższe pół roku. Bo póki zalegał śnieg, taka REforma była idealnym rozwiązaniem. Ale już za chwilę wszyscy będziemy szukać okazji do wyjścia z domu i nie sądzę, żeby ludzi ciągnęło na zamknięte w czterech ścianach targowisko. Fajnie byłoby też poszerzyć ofertę o regionalne wypieki (takie na słodko), warzywa i owoce od drobnych rolników i sadowników z Wlkp, a może i nawet o kuchnię regionalną, której przecież w dużych miastach prawie nie ma (a jak jest to tylko przy okazji durnych jarmarków).
Tak już podsumowując - lubię czasem zasmakować czegoś bez E i tylko szkoda, że regionalne jedzenie nigdy nie będzie czymś, co choćby nawiąże rywalizację z żywnością przemysłową tonami dystrybuowaną do marketów. Za biedne mamy społeczeństwo na takie ekstrawagancje, ale ci regionalni producenci dobrze sobie z tym radzą - wystarcza im taka okazjonalna sprzedaż i mała, ale bogata grupa wiernych klientów.
Do której zresztą fajnie byłoby należeć, więc idę się bogacić :)
A jak u Was z tą eko-żywnością? Kupujecie czasem?