22 kwi 2013

ŚWIADOMY ROWERZYSTA OLEWA CZERWONE


Tak sobie ostatnio rozkminiam - czy rowerzystów powinny obowiązywać przepisy drogowe i te wszystkie ograniczenia, gdzie rower może wjechać a gdzie nie? W takim sensie, że sami decydujemy o tym czego i kiedy przestrzegamy. Znaki i światła niech sobie będą, bo muszę wiedzieć co się dzieje, ale niech nie ograniczają mi przyjemności z jazdy, bo ja sam ją sobie dostosuję do warunków na drodze.

Niby ostatnio wykasowano z przepisów parę absurdów, ale nadal głupotą dla mnie jest fakt, że MUSZĘ się zatrzymać na czerwonym, kiedy po horyzont nie widzę ani samochodu, ani pieszego. Ale z zza krzaka zawsze może mi wyskoczyć jakiś piesek i wypisać mandat, czemu nie. Głupotą jest to, że kiedy nie ma ścieżki rowerowej MUSZĘ poruszać się ulicą zamiast chodnikiem i lawirować między samochodami a nie pieszymi. Wolę polegać na sobie i uważać, żebym to ja kogoś nie zabił niż modlić się, żeby to mnie jakiś baran gadający przez komórkę nie potrącił przy wyprzedzaniu. Głupotą jest, że NIE MOGĘ przejechać przez przejście dla pieszych nawet wtedy, kiedy nikt inny z niego nie korzysta. Posiadam rower, nim się przemieszczam i nie podoba mi się, że mam co 5 minut zmieniać rolę rowerzysty na rolę pieszego i odwrotnie.

Spójrzcie na ten absurd - dla mnie światło (jakiekolwiek) oznacza tyle, że powinienem uważać. A 'czerwone' oznacza jedynie, że powinienem uważać bardziej. I uważam. I mijam ludzi, którzy czekają na 'zielone', bo taki jest przepis. Bo a nóż za drzewem stoi policeman z gotowym tylko do podpisu mandatem. Tu jest ta różnica - ja czekam bo nie chcę się znaleźć na czyjejś masce, inni czekają bo nie chcą płacić kary. A prawda jest taka, że na zielonym też może cię coś pierdolnąć i cię nie ma. Przepis, który mówi 'czerwone - stój pajacu; zielone - jedź frajerze' ogłupia i sugeruje dwa jedynie słuszne rozwiązania. I robi się potem z człowieka taki pies Pawłowa, który tak nauczony wchodzi bezmyślnie na ulicę 'bo zielone'.

Nie lepiej znieść te durne ograniczenia i postawić na ludzką świadomość? Sami sobie interpretujmy sytuację na drodze, to nie ulegniemy rutynie. Ja wiem, że nie każdy się do tego nadaje, ale nie wrzucajmy wszystkich do jednego wora i nie traktujmy jak ćwierć-inteligentów bez szkoły. Kwestia czasu jak się ludzie nauczą. Zresztą, jeśli ktoś nie chce widzieć albo się zagapi, zamyśli, albo cokolwiek to takiemu żadne znaki ani mandaty nie pomogą. Tu trzeba myśleć i to jedyne co jest nam, rowerzystom, do jazdy po mieście potrzebne.

A dlaczego tylko rowerzystom dać taki przywilej? Każdy, kto choć raz w życiu przejechał rowerem parę metrów wie, że rowerzysta uważa bardziej. Po prostu. Jadąc po ulicy mierzy się z większymi od siebie więc uważa. Jadąc po chodniku jedzie nielegalnie, więc tym bardziej musi uważać. A jadąc po ścieżce musi uważać na święte krowy - pieszych, dla których to nadal jest chodnik i samochody, dla których ścieżka = parking.

Poza tym - pieszy nie ma prędkości, pieszy zatrzyma się bez drogi hamowania, zrobi zwrot o 180 stopni i raczej nie grozi mu czołówka z innym piechurem. Rowerzyście tak - i dlatego uważa bardziej. A kierowca samochodu? Przy kontakcie z rowerzystą ryzykuje jedynie rysą na lakierze, więc siłą rzeczy ma go w dupie i nie uważa. Dlatego jeśli mam rower i go używam, to muszę uważać podwójnie.

Mam tą świadomość, że z jednej strony mogę być zagrożeniem, a z drugiej sam jestem zagrożony. To bardzo wyostrza zmysły i serio - rowerzysta nie potrzebuje dodatkowego bata w postaci kretyńskiej idei zakazu. Wielce bezpieczeństwa to nie poprawia a przyjemność z jazdy jak najbardziej zabija.




A teraz kto z Was ani razu nie złamał zakazu jadąc rowerem? Obstawiam zero :)