Rzadko biorę udział w konkursach. No dobra, nigdy nie biorę bo zawsze mam wrażenie, że przegram. Wiecie, ja niczego co związane ze mną i z moim życiem nie lubię pozostawiać losowi i nie lubię, gdy ktoś decyduje za mnie. Konkursy to ja wolę sam organizować. Choć, nie powiem, czasem zdarzy się taki, który kusi nawet mnie.
Nie dalej jak wczoraj, na moją fejsową ścianę wdarła się informacja o możliwości wyjazdu do San Francisco. Oczywiście jako nagroda w jakimś konkursie. Standardowy odruch - olać sprawę, i tak nie wygram, poza tym urlopu nie dostanę, a w ogóle to dalej się nie dało? Przecież nawet NYC jest bliżej i - przynajmniej dla mnie - jest bardziej atrakcyjną miejscówką na początek przygody z USA. Ok, doczytam.
Dobra, już wiem że w San Francisco kręcą Pogromców Mitów, a konkurs organizuje Discovery i wszystko mi się ładnie kupy trzyma. Zawsze patrzę na takie rzeczy kto, z kim i dlaczego, bo często się zdarza, że ok - możesz sobie wygrać wycieczkę do rezydencji Baracka Obamy, ale cała akcja jest tylko po to, żebyś kliknął lajka, zaprosił 20 znajomych i generalnie za darmo robił im reklamę. A prezydenckiej ubikacji nie zobaczysz ani ty, ani nikt inny.
Tu wygląda na to, że ta wycieczka (w sumie nawet 3 wycieczki) ma szansę się odbyć - w końcu to Discovery i żadna ściema raczej nie wchodzi w grę. Swoją drogą to jedyny kanał w TV, o którym mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie wstydzę się go oglądać. To znaczy oglądam, kiedy nie mam już siły ogarniać internetów, a to zdarza się niezwykle rzadko. W każdym razie moje niegasnące do dziś uczucie do Discovery rozpalił pan Bear "jedzący odchody" Grylls i to dzięki niemu polubiłem filmy dokumentalne (seksowny głos Krystyny Czubówny też ma swoje zasługi, ale to Bear rozpala ogień krzesiwem i wyciska wodę z kupy wielbłąda).
Jakiś czas byłem też fanem Pogromców, którzy do momentu zmiany konwencji na regularne show, byli tuż za plecami Beara i Familiady w moim prywatnym rankingu oglądalności. Potem ich wygłupy nie prezentowały już tego samego poziomu, no ale... na potrzeby San Francisco mogę z tego miejsca oświadczyć, że Pogromcy są dla mnie numerem 1, a potem długo, długo nic. Takie jest zresztą zadanie w tym całym konkursie.
Tyle, że tak jak napisałem - jeden urlop za mną, drugiego nie dostanę, a do Stanów trzeba lecieć do końca października. Nie kumam czemu taki deadline, ale takie szybkie, spontaniczne akcje zawsze są najlepsze. Jest nawet opcja, żeby dostać się na plan reżyserski i krzyknąć do Adama i Jamie'ego "action boys!". Albo "what a mess!" czy coś w tym stylu. Z tego, co wyczytałem w regulaminie to rzeczywiście jest tylko opcja, ale nawet gdyby temat upadł, to San Francisco jest duże i ma co pokazać - Golden Gate, Alcatraz, Chinatown (ponoć przereklamowane), Lombard Street, te ich słynne tramwaje sunące pod kątem 45 stopni... No i nie trzeba zabierać żadnych pieniędzy, bo ponoć wszystko jest z góry opłacone i jeszcze dają coś na górkę, żebyś tylko w hotelu nie siedział.
![]() |
1. Alamo Square 2. Tramwaj 3. Stadion 49ers 4. Chinatown 5. SF nocą 6. Alcatraz 7. SF za dnia 8. Wiadomo 9. Lombard Street |
Piszę Wam o tym, bo sam nie mogę lecieć. Gdybym mógł - nawet bym się nie zająknął. Praktycznie nic nie musicie robić - a jedyne, co musicie to wykosić konkurencję (tutaj). Czasu macie mało, bo z tego co pamiętam chyba tylko do środy. I nie - Discovery nie błagało mnie na kolanach, żebym naganiał im UU. Trochę za mały jeszcze jestem. To po prostu zajebista opcja na dodatkowe wakacje za free, a ja czuję się w obowiązku Was o tym powiadomić.
No dobra. San Francisco San Franciskiem, tam musi być zajebiście, ale Wy też macie w głowie miejsca, o których marzycie, żeby tam być. Wycieczki Wam nie zorganizuję, ale marzeniami możecie się podzielić :)
No dobra. San Francisco San Franciskiem, tam musi być zajebiście, ale Wy też macie w głowie miejsca, o których marzycie, żeby tam być. Wycieczki Wam nie zorganizuję, ale marzeniami możecie się podzielić :)