Wiedziałem, ze nie będzie łatwo. Ale, cholera, nie wiedziałem że będzie aż tak trudno! Dlaczego mieszkając w dużym mieście, mając do dyspozycji internet, telefon, trochę gotówki i pożyczone od szwagra auto nie mogę znaleźć auta dla siebie?
Kiedyś samochodów było mniej. Kiedyś internetu nie było w ogóle. Kiedyś ogłoszenia pojawiały się tylko w gazetach, bez fotek i wyrąbanych w kosmos opisów. Kiedyś siadałeś w domu, dzwoniłeś ze stacjonarnego i ugadywałeś się w ciemno nie wiedząc czy w ogóle warto.
To co się nie zmieniło to instytucja "znajomego". Miałeś, masz takiego - wygrałeś. Nawet znajomy znajomego to już jest coś. Ja takiego nie mam, ale to nie jest mój największy problem. Choć właściwie sam nie wiem do końca co nim jest. Bo niby tego towaru jest dużo, ceny też zadowalające, a jak przychodzi czas na detale to już tak kolorowo nie jest.
Ale od początku.
Jeszcze dwa tygodnie temu priorytetem był samochód na gaz. Nawet pomimo wiecznych problemów z poprzednim gazownikiem. Liczyła się ekonomia, a każde auto i tak trzeba raz na jakiś czas postawić na warsztat, bo zawsze coś się sypie. Poza tym klima, wspomaganie, radio (nie na kasety!), podstawowa elektryka, te sprawy. 5-drzwiowe, bo dzieciaki. Używane, za plus minus 8 tysi, bo nie mamy więcej. Do tego Poznań i okolice, bo nie będę robił kilometrów, żeby wrócić z niczym. No i wiadomo - ma się nie psuć :P
Szukam - są. Niewiele godnych uwagi, ale zawsze. Wtem! Słyszę skądś, że aut z gazem się nie kupuje - bo jeśli ktoś chce takie opchnąć, to znaczy że coś jest nie tak. Kupuje się bez tego i samemu wstawia, żeby mieć pewność. Koszt - jakieś 1500 zł. I pierwszy zgrzyt.
Cena za samo autko musi zatem trochę spaść. W porządku, ale wtedy muszę się wyrzec klimy, a może i nawet wspomagania, co dla mojej żony jest priorytetem. Dla mnie niekoniecznie, chociaż cenię sobie taki komfort.
A może jednak dizelek?
Bo oszczędny i ponoć silnik nie wariuje tak często, jak w benzynie (pod warunkiem, że się o niego dba). A kiedy dokopałem się do ogłoszeń spełniających moje wymagania - oszalałem na ich punkcie. Ogromny wybór, masa ciekawych, mocnych jakościowo marek i modeli, zdecydowanie więcej niż LPG, przystępne ceny, wszędzie klima i cała reszta bajerów potrzebnych mi do szczęścia.
Wtem - okazuje się, że połowa to jakiś handel z Niemiec. Ok, Niemcy mają fajne drogi, super się po nich jeździ i auta nie mogą być zdezelowane, ale... Raz że nie mam żadnej gwarancji skąd przyjechał, jak bardzo legalne są papiery na niego, co było robione, kto nim jeździł, poza tym dochodzi rejestracja w PL - koszt nawet do 2 tysi. Odpada, ale pozostaje jeszcze druga połowa bardziej wiarygodnych dieseli.
Znów się napalam. I znów "z pomocą" przychodzi informacja, że na diesel z dużym przebiegiem trzeba uważać (a tylko takie mieszczą się w moich widełkach) - bo mały problem z silnikiem to duży problem dla portfela. Kilka "drobnych" napraw i dokładam jeszcze raz tyle siana, ile dałem za samochód. Drugi zgrzyt.
To co, powrót do benzyny?
Miałem kiedyś Poloneza - żłopał to paliwo jak bezdomny alkohol. Potem była Cordoba, ale różnica na korzyść była niewielka. Dziennie - czy ja, czy moja żona - robimy autem po mieście 50 km. Dzieciaki na jednym końcu miasta, robota na drugim, a mieszkanie gdzieś po środku. Masakra, ale tak to się póki co układa. Kasa musi się zgadzać, dlatego mam dylemat:
- brać w gazie, jeździć za pół darmo, ale co miesiąc zaliczać warsztat z jakąś pierdołą?
- brać w dieselu, do jazdy za względnie małe pieniądze, ale jak się coś spierdzieli to się nie wypłacę?
- brać w benzynie, zapomnieć o oszczędnej jeździe, ale bez częstych wizyt na kanale?
Tak źle, tak niedobrze. Niestety przy dwójce dzieci budżet ciężko się domyka, a czymś ten codzienny maraton trzeba pokonywać. Zresztą - to, na jakim paliwie auto będzie śmigać wcale nie kończy zabawy. Wygląd też ma znaczenie, bo z dziurami w nadkolach nie wezmę. To samo w trakcie jazdy - w opisie i na fotkach IGŁA, a na trasie puka i stuka. Też nie wezmę, bo się nie znam, a pan właściciel nie przekona mnie, że "to nic takiego".
Żeby nie było, że nic nie robię, a marudzę - obejrzałem do tej pory 4 auta. Każde z jakichś powodów dostało bana. Dziś rano umówiłem kolejne dwa, ale internet powiedział, żebym odpuścił. Jutro jadę ogarnąć dwa inne - tym razem benzyniaki i tym razem to ja odpuściłem internet. Nie nastawiam się na sukces, bo już jestem tym trochę zmęczony. Jak się uda - będzie radość, jak nie - ot, standard, nic nowego.
A szczerze mówiąc, to liczę trochę na Waszą pomoc. Jeśli macie jakąś wiedzę, doświadczenia albo Wasi znajomi je mają - podzielcie się i pomóżcie nieogarniętemu blogerowi. Będzie wdzięczny.