Lubię, jak ludzie nie mają problemu ze swoim materializmem. Albo z dążeniem do niego. Bo to oznacza, że mierzą wysoko.
Każdy, nawet mało ogarnięty gimnazjalista wie, co to jest piramida Maslowa. No dobra - wie jak wygląda piramida i że Masłow ma z tym coś wspólnego. Nieważne. Generalnie pokazuje, ze człowiek zawsze i wszędzie dąży do samorealizacji. Ale nie da rady, jeśli nie zaliczy po drodze kilku check-pointów. Zatem najpierw musi się wysikać i najeść, żeby mógł w komforcie psychicznym pójść do roboty. Albo inaczej - nie kupi sobie biletu na Oasis of the Seas za latami odkładane pieniądze, jeśli będzie musiał opłacić remont zalanej łazienki.
Człowiek chcąc cokolwiek w życiu osiągnąć, musi zacząć od zaspokajania najprostszych potrzeb. I piąć się w górę. Dlatego pieprzenie o tym, że najważniejsze to być zdrowym, najedzonym, ciepło ubranym w zimę jest skazywaniem się z góry na życiowa porażkę. To nie jest najważniejsze - to jest podstawa.
Dalej - stawianie na piedestale rodziny, boga, honoru i ojczyzny też nie jest szczytem piramidy, bo to zaledwie zaspokojenie potrzeby przynależności, miłości i innych kwestii uczuciowych. Nawet jeśli twierdzisz, że tylko tego ci do szczęścia potrzeba, przeczysz swojej naturze jako człowieka, który zgodnie z nią dąży do jeszcze wyższych celów.
Takich jak niezależność - w tym ta finansowa, która pozwoli ci na takie życie, jakie chcesz by ono było. Same pieniądze szczęścia nie dają, ale pomagają je osiągnąć. Ja wiem, że zaraz ktoś powie, że 'wolontariat jest szczytem moich marzeń i tam się spełniam'. Ok, ale tym spełniasz potrzebę szacunku u innych, która w dalszym ciągu jest niżej od samorealizacji. Podobnie z podróżowaniem, kiedy nie masz na to kasy i tylko myślisz o tym, jak przetrwać. Pasja pasją, ale o ile przyjemniej można się jej oddać, kiedy są na to środki.
Sam szczyt piramidy to przede wszystkim spokój, który osiąga się mając resztę spraw od A do Z poukładanych. Kiedyś jak nie było tylu możliwości i tylu wyborów, wierzchołek osiągało się siejąc zboże i hodując bydło na gospodarstwie. Dziś chcemy się rozwijać i poznawać świat - ten realny i wirtualny - co bezpośrednio wiąże się z posiadaniem i pieniędzmi. Do internetu i komunikacji z ludźmi potrzebujemy tabletu albo smartfona, na wyjście potrzebujemy założyć extra ciuch, a w hotelu też nas nikt za frajer nie przenocuje. Czy to dużo? No nie, więc dlaczego mamy wstydzić się tego, że dążymy do materialnego szczęścia w świecie, którym rządzi materializm? Bo na przekór chcemy być inni? Taka globalna hipsterka?
Ok, niby można - zyskujemy wtedy jakiś względny szacunek. Ale który cały czas jest niżej od samorealizacji.
Chcecie mi wmówić, że tak nie jest? Próbujcie :)