11 lis 2012

PIĘKNA PORAŻKA, CZYLI POLSKA SPECJALNOŚĆ MA SIĘ DOBRZE

Ja tam wielkim specem od boksu nie jestem. Ba, żaden ze mnie spec. Walki bokserskie oglądam tylko wtedy, kiedy media mi o tym powiedzą, bo akurat walczy jakiś Polak. 

Nie inaczej było wczorajszego wieczoru, kiedy kolejny po Adamku polski zabijaka próbował zabrać Kliczkom choćby jeden pas (który zapewne już dawno chcieliby komuś oddać, ale nie ma im kto go odebrać).

O samej walce, że miała się odbyć, słyszałem już kilka miesięcy temu. Ale zapomniałem o niej. Media przypomniały mi dopiero wczoraj rano, kusząc oczywiście wykupieniem transmisji pay-per-view, na co oczywiście się nie skusiłem. Wybrałem niemiecki RTL, bo akurat boks to nie jest dyscyplina, w której komentarz jest dla laika czymś niezbędnym.


Zawsze jakoś tak głupio wierzę, że tym razem się uda. I zazwyczaj dostajemy łomot, choć ten promyk nadziei zawsze gdzieś się tli. No więc napaliłem się na tą walkę. Tym bardziej, że dupę Kliczce miał skopać człowiek właściwie znikąd.


Oczywiście nasz zawodnik walki nie wygrał, ale przynajmniej nie zakończyła się ona w 20 sekundzie. A wiadomo, że Polak potrafi, więc było takie ryzyko. Reprezentant polskiej wsi wytrwał na ringu pełne dwanaście rund i nawet miło było popatrzeć, jak się Kliczko irytuje, że nasz bokser jeszcze nie powąchał desek. Rzucił się  na naszego Wacha dopiero w 10. rundzie jednocześnie pokazując, że przez pierwszych dziewięć dobrze się bawił i specjalne nie przemęczał. Nasz chłopak rzucał się od początku, ale wyglądało to trochę tak, jakby z ZOO na wolność wypuszczono małpę - bez ładu, składu i pomysłu na ułożenie rękawic, zagubiony i speszony publiką Polak próbował dobrać się do opalonej mordy boksera-polityka, ale nie był w stanie. Kliczko nawet specjalnie się nie bronił, bo doskonale wie, że jego ciało to stos perfekcyjnie ułożonych kamieni, a szyja to sprężyna. Na każde jedno trafione uderzenie Wacha, przypadało dziewięć trafionych w niego.


I teraz będzie o sukcesie. Bo słuchajcie - on to wszystko wytrzymał! A w 5. rundzie złoił Kliczkę tak niemiłosiernie, że ten dawno nie miał tak pełnych gaci i tylko gong przerwał tę egzekucję. Kto wie, co by się dalej wydarzyło, gdyby nie dzwonek na przerwę. Potem niestety entuzjazm naszemu Kinn Kongowi opadł (tak niemieckie tabloidy nazwały Polaka, bo "kinn" to najbardziej medialna część ciała boksera Mariusza, czyli "podbródek"), a w ostatnich rundach chwiał się chłopak już dość mocno, uciekał po całym ringu, ale gdy tylko nadarzała się okazja, próbował Ukraińcowi dołożyć jeszcze parę siniaków. A Kliczko z każdą taką próbą wyglądał na coraz bardziej oszołomionego i poirytowanego tym, że Wach jeszcze żyje i jest nawet w stanie podnieść na niego rękę.


Cóż, myślałem, że brat człowieka, który parę dni temu przegrał wybory do parlamentu ukraińskiego, będzie po takiej rodzinnej porażce kipiał energią. A tu nic - cisza, spokój... Polaczek sobie wojuje, pstryka Kliczkę od czasu do czasu w nos, a ten nic sobie  z tego nie robi. W dwie ostatnie rundy doprowadza naszego do takiego stanu, że w zasadzie wszyscy czekają już albo na noakut, albo na gong kończący walkę.


W każdym razie tradycja została podtrzymana - walczymy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze. Ot taka nasza polska specjalność. Nic to nowego, zatem naszemu gigantowi należą się duże brawa, bo wytrzymał. A raz nawet udało mu się rzucić Kliczkę na liny i sprawić, żeby ten choć trochę poczuł, że to nie pole golfowe i 18 dołków, a ring i 12 rund.




Podobało Ci się? Nie zgadzasz się? Zostaw komentarz!